Główna Heroes Fabuła Spis

t

Black Fog
Wieczność bywa nużąca... Blada skóra doprowadza do obłędu... Ciągła ciemność jest już pase... Smak krwi stracił na jakości... Kły zaczynają się tępić... Ile jest wampiryzmu w tych dzisiejszych wampirach?
Layout by TYLER

piątek, 13 czerwca 2014

12 komentarzy : |
*~Rok później ~*

    Rozwścieczona, rzuciłam album ze zdjęciami tak "mocno", że zrobił on zauważalną dziurę w purpurowej ścianie. Skuliłam się w kłębek i jęknęłam głośno. Właśnie tak wyglądał mój cały, pierwszy rok w nowym wcieleniu. Nie mogłam zaakceptować tego, kim się stałam.
    Może niektórzy uznaliby nadnaturalną siłę, szybkość, słuch, węch i wzrok za coś fajnego. Jednak ja miałam zupełnie inną opinię na ten temat. Miewałam coraz częstsze migreny, widziałam rzeczy, których nie chciałam widzieć i czułam zapachy, które na pewno nie należały do przyjemnych. Moje ciało było szybsze, niż mój mózg i niezwykle irytowała mnie ta bezwładność. Jedynym plusem była nieśmiertelność. Nie starzałam się. Miałam zagwarantowaną skórę bez zmarszczek i nie musiałam zawracać sobie głowy smarowaniem się tuzinami różnych kremów, by tylko zachować młody wygląd. Niestety, musiałam zapłacić za to bardzo wysoką cenę, a mianowicie - życie. Każdy, kto staje się wampirem, musi wpierw umrzeć. Moje serce przestało bić. Jednakże, przecząc wszelkim prawom fizyki i zawstydzając wszystkie teorie najsławniejszych doktorów, ja wciąż oddychałam, chodziłam, mówiłam... Byłam czymś, na wzór zombie... Na samą myśl o tym, przechodził mnie nieprzyjemny dreszcz po plecach.
    Aczkolwiek, najgorsza była cholernie blada skóra, która doprowadzała mnie do obłędu. Jeszcze rok temu wyglądałam jak pomarańcza, opalona od stóp do głów. A teraz, byłam bielsza od ściany. Próbowałam już wszystkiego, by nieco zbrązowieć. Nakładałam na siebie metrowe warstwy samoopalacza, który nie nadawał mojej skórze żadnego odcienia. Jadłam kilogramy marchewek dziennie - i nic. Przyjmowałam doustnie i nawet smarowałam się beta-karotenem, co także okazało się nieskuteczne. W końcu zrozumiałam, że czas pogodzić się z porcelanową cerą... do czasu, aż nie wymyśle jakiegoś efektywniejszego sposobu na zbrązowienie.
     Kolejną rzeczą, która totalnie niszczyła moje i tak już doszczętnie zniszczone życie, były kły. Przez pierwsze trzy miesiące czułam niewyobrażalny ból, gdy moje wampirze zęby się wysuwały. Czułam, jakby coś rozrywało moje dziąsła. Z czasem było coraz lepiej, bolało coraz mniej... Jednak wciąż odczuwam dyskomfort, za każdym razem, gdy muszę skorzystać ze swoich kłów. Aczkolwiek, nadal, nawet w najmniejszym stopniu nie mogłam zapanować nad momentem, kiedy one pojawiają się. Ku mojej udręce, wychodzą na światło dzienne niemalże zawsze, gdy jestem w towarzystwie ludzi. Właśnie przez to odizolowałam się od otaczającego mnie świata na tyle poważnie, że opuszczam swoje cztery ściany raz na tydzień, a wyjątki robię tylko odświętnie. Najchętniej nie wychodziłabym w ogóle. Spędziłabym te nieskończoność lat w swoim mieszkaniu, z rozkoszą wcinając rabarbar.
     Niestety, przeszkadza mi w tym kolejna wada wampirzego życia, a mianowicie - żądza krwi. Oczywiście, nie wygląda to tak, jak na filmach. Nie wpadam w obłęd, jedynie słysząc przepływającą krew w ludzkich ciałach. Nie zamieniam się w jakiegoś potwora, który rozszarpuje wszystko, co stanie mu na drodze. Po prostu, raz na tydzień, muszę spożyć przynajmniej pół litra świeżej krwi. Słyszałam, że na każdego wampira brak optymalnej dawki działa inaczej. Objawy mogą być naprawdę przeróżne. Poczynając od tych naprawdę zabawnych i błahych, a kończąc na poważnych i przerażających. Jest to kwestia indywidualna. Ja osobiście dostaję okropnej, swędzącej wysypki na brzuchu i odczuwam irytujące pieczenie w przełyku. Na dłuższą metę nie da się wytrzymać z takimi objawami, więc chcąc, nie chcąc, muszę od czasu do czasu popijać ludzką krew.
    Nagle, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości, który wyrwał mnie z moich depresyjnych rozmyślań. Rozciągnąwszy się, chwyciłam telefon leżący na zagraconym tonami komedii romantycznych stoliku. Podgryzając delikatnie górną wargę, kliknęłam na nieprzeczytanego esemesa. "Dzisiejszej nocy, o godzinie 24, w posiadłości Szanownego Hrabiego Kim Kang Chiego odbędzie się przyjęcie".  Tego typu wiadomości dostaję przynajmniej trzy razy na miesiąc. Naprawdę nie wiem, skąd oni mają mój numer lub kto mi to wysyła. Podejrzewam, że gdzieś tam istnieje jakieś wampirze biuro, które po zarejestrowaniu nowego wampira, wysyła mu te uciążliwe esemesy. Doskonale pamiętam, jak rok temu otrzymałam wiadomość o treści - "Witamy w wampirzym świecie".
   Od niechcenia jeszcze raz przejechałam wzrokiem po treści otrzymanego esemesa. Nigdy nie zjawiałam się na tego typu przyjęciach. No dobra, raz się zdarzyło. Jednak powolna, nostalgiczna, klasyczna muzyka, krwisty ponch i setki gburowatych wampirów, nie sprawiły, że chciałabym to powtórzyć ponownie. Jednak w tym wypadku, zaintrygowało mnie imię organizatora imprezy. Kim Kang Chi... Mogłabym przysiąc, że gdzieś już o nim słyszałam... Zastygłam w totalnej ciszy, starając się przypomnieć, kto to taki. Nie często zdarzało się, że kojarzyłam jakiegoś wampira. Musiał być bardzo sławny lub bardzo zalazł mi za skórę. Akurat ten wampir spełniał oba wymogi. Właśnie ten domniemany "hrabia" zmienił mnie rok temu w przeklętego krwiopijce. Nie miałabym mu za złe, gdyby po prostu napił się mojej krwi i zostawił mnie w świętym, ludzkim spokoju. Jednak nie rozumiałam dlaczego wypił ze mnie prawie całą życiodajną ciecz. To w ten sposób człowiek przemienia się w wampira. Dzieje się tak, gdy ubędzie z niego ponad trzy czwarte krwi, a do organizmu dostanie się specjalna wampirza krew, która wydziela się po "przedawkowaniu" życiodajnego płynu.
    Miałam już serdecznie dość życia w ukryciu, rozgoryczeniu i ciągłej depresji. Miałam zamiar nawtykać temu idiotycznemu gburowi wszystko, co o nim myślę. Przez okrągły rok starałam się wymyślić sposób, w jaki się na nim zemszczę. A tutaj, zupełnie nieoczekiwanie trafiła mi się tak świetna okazja, którą aż nie sposób nie wykorzystać. Zerknęłam na złoty zegarek zdobiący mój szczupły nadgarstek. Okropnie ubolewałam nad faktem, że od roku nie mogę nosić srebrnych akcesoriów. Z niewiadomych przyczyn, strasznie ranią one moją skórę, pozostawiając na niej bolesne ślady. Była punkt dwudziesta druga. Niestety przemiana w wampira nie wpłynęła w żaden sposób na działanie moje mózgu, więc żadnego, dobrego planu w tak krótkim czasie nie mogłam wymyślić. Postanowiłam od razu zabrać się za przygotowania do wyjścia, które zwykle zajmują mi o wiele więcej niż dwie godziny.
    Otworzywszy przestronną, białą szafę, moim oczom ukazały się dziesiątki pięknie wyprasowanych, powieszonych na wieszakach sukienek. Począwszy od tych letnich, a kończąc na tych eleganckich, godnych poklasku. Wybrałam sięgającą aż do ziemi, różową, brokatową suknię z gorsetem u góry. Szybko się w nią przebrałam, zrzucając na podłogę brudną piżamę, którą nosiłam przez ostatnie kilka dni. Następnie, schyliłam się, zerkając do szafki z butami. Zdecydowałam się na proste, białe pantofle, które potem zwinnie wsunęłam na nogę. Zdecydowałam się na mocny makijaż, podkreślający moje niebieskie oczy. Największym problemem okazały się włosy, które za nic nie chciały w miarę znośnie wyglądać. Przypominały jedno, wielkie siano. Aczkolwiek, za życia, nauczyłam sobie z tym radzić. Potraktowałam moje włoski toną "suchej" odżywki i zręcznie spięłam je w kok, zostawiając tylko przednie kosmyki. Po kilkukrotnym przeglądnięciu się w lustrze, zabrałam się za pakowanie torebki. Kolejno: klucze, komórka, guma do żucia na ukojenie moich przyszłych, zapewne skołatanych nerwów, scyzoryk, sprej czosnkowy, nóż z czystego srebra. To miało być moje pierwsze spotkanie, z jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - z mym stwórcą. Musiałam być przygotowana na każdą okoliczność. Pójście tam na pewno nie było bezpieczne, ale ja i tak nie miałam już nic do stracenia. W końcu co jest ważniejsze, od życia?
   
                                                                    ~~**~~

   Po piętnastu minutach jazdy okropnie cuchnącą, przestarzałą taksówką z wyjątkowo nieuprzejmym kierowcą, dotarłam na miejsce. Przez długi moment jedynie stałam i wpatrywałam się w olbrzymią posiadłość, którą z czystym sumieniem mogłabym nazwać pałacem. Ten "zamek" znajdował się na szczycie potężnego wzgórza. Ze względu na późną porę, jak i również wszechobecną, gęstą mgłę, przerażał, jednocześnie zapierając dech w piersiach. Nieco przypominał słynny Hohenwerfen w Salzburgu, jednak był odrobinę mniejszy i śnieżnobiały. Całość otaczał wysoki, kamienny mur. Wejście było tylko jedno. Trudno było je odróżnić od pozostałej części ogrodzenia. Dotknęłam lekko odstającej od reszty, granitowej klamki, co natychmiast sprawiło, że drzwi się otworzyły. Nie rozumiałam tej nowoczesnej technologii wampirzego świata. Pewnym krokiem weszłam na teren posiadłości i powoli, ostrożnie skierowałam się do środka budynku, gdzie prawdopodobnie znajdował się gospodarz. Szłam z wysoko podniesioną głową, mimo, że  moje myśli znajdowały się daleko stąd. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, gdy go spotkam, czy on mnie rozpozna, jak zareaguje...
    Zaabsorbowana własnymi rozmyśleniami, niespodziewanie wpadłam na kogoś. Do moich nozdrzy dostał się przecudowny, różano-wiśniowy zapach. Szybko cofnęłam się o krok, pod nosem wymamrotawszy ciche "przepraszam". Miałam już zamiar ruszyć dalej, jednak powstrzymała mnie przed tym czyjaś dłoń, która szczelnie owinęła mój nadgarstek, wbijając pudrowo-różowe, długie paznokcie prosto w mą skórę. Odruchowo skrzywiłam się, chociaż rzecz jasna nie czułam żadnego bólu. Oburzona, podniosłam wzrok. Moim oczom ukazała się drobna, aczkolwiek, o dobre pięć centymetrów wyższa ode mnie Azjatka. Muszę przyznać, że wyglądała obłędnie. Miała na sobie lazurową, syrenią suknię, którą chętnie włożyłabym na siebie.
- Świeża? - spytała zdzirowatym tonem.
Zmarszczyłam brwi, nie mając zielonego pojęcia, o czym ona mówi.
- A co? Mam być "po terminie"? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Dziewczyna w końcu puściła mój nadgarstek, zostawiając na nim kolejne ślady swoich szponów. Ponownie cofnęłam się, chcąc jak najbardziej zwiększyć dzielącą nas odległość. Już mnie podrapała, kolejnym krokiem może być siarczysty policzek. Musiałam uważać...
- Nie żartuj sobie, smarkulo - warknęła, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Wypraszam sobie... Wydaje mi się, że jesteśmy w podobnym wieku, więc nie masz prawa mnie tak nazywać - odparłam, czując coraz większe poirytowanie.
Właśnie w tym momencie w pałacu rozległ się głęboki, męski głos, który prawdopodobnie należał do organizatora przyjęcia:
- Dziękuję wszystkim za przybycie. Jak wiecie, dzisiaj jest bardzo ważny dzień zarówno dla mnie, jak i dla reszty wampirów. Obchodzimy dwutysiąclecie mojego panowania w Stanach Zjednoczonych. Mam nadzieję, że żyje wam się dobrze w wampirzym świecie, nad którym sprawuję pieczę. Bawcie się dobrze!
    Po wysłuchaniu tego przemówienia, stanęłam jak wryta. "Panowania w Stanach Zjednoczonych"? Ten parszywy gnój, mój domniemany "stwórca", jest kimś na wzór wampirzego prezydenta USA?
- Jestem co najmniej tysiąc lat starsza od ciebie - mruknęła upierdliwa Azjatka, po czym zniknęła w tłumie.
Ja wciąż stałam nieruchomo, próbując przyswoić nowo nabyte informacje. Chwiejnym, już nie tak dystyngowanym krokiem, ruszyłam naprzód, wgłąb budynku. Kelnerka wręczyła mi jakiś napój w zachęcająco wyglądającym kieliszku. Trzymając go w dłoni, przecisnęłam się przez grupkę rozmawiających o polityce wampirów, a następnie skierowała się wąskim korytarzem w mniej zaludnioną część budynku. Musiałam przeanalizować wszystko jeszcze raz. W spokoju i ciszy. Niestety, wszędzie kręciły się wampiry, a wszystkie pomieszczenia wypełniała nudna, klasyczna muzyka, grana zapewne przez prawdziwych muzyków. W takich warunkach, mogłam jedynie oczekiwać mniej hałaśliwego miejsca.
   Przyłożyłam kieliszek do ust i upiłam z niego porządny łyk. Omalże się nie zakrztusiłam, gdy ciecz zawitała w moim przełyku.
- Zimna krew? Cholerne okropieństwo... - powiedziałam zdecydowanie zbyt głośno, odkładając napój na pierwszą lepszą szafkę.
- Wolałabyś napić się mojej? - Zza pleców dobiegł mnie czyjś głos.
Przewróciłam oczami, prychając z rozbawieniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że twoja krew jest cieplejsza? - spytałam sarkastycznie.
Oczywistym było, że wampirza krew jest lodowata, jak u martwego człowieka. Odwróciłam się w stronę nieznajomego, który złożył mi tą przekomiczną propozycję. Spodziewałam się niespodziewanego. Ale nie tego.